Obóz językowy był moim marzeniem od kilku lat, ale dopiero w zeszłym roku udało mi się na niego wyjechać. Rodzice potrzebowali trochę czasu, żeby zebrać oszczędności, a do tego nie chcieli mnie wysłać daleko od domu, póki byłam na to, ich zdaniem, za młoda. W końcu chodziło o Nowy Jork!
Obóz językowy ?po drugiej stronie stawu?
Zawsze fascynowała mnie historia USA, bo uważam ten kraj za naprawdę interesujący, pomimo jego dość krótkiej historii. Chciałam się na własne oczy przekonać, jak wygląda życie w jednym z najbardziej znanych miast USA, Nowym Jorku, które kojarzyłam tylko ze zdjęć i filmów. Dopięłam swego i wyjechałam do niego na obóz językowy. Trwał trzy tygodnie, aż trzy według moich rodziców i tylko trzy według mnie. Bardzo wiele się w jego trakcie nauczyłam, bo udało mi się trafić na naprawdę interesującą grupę uczniów z całego świata i kilku bardzo dobrych lektorów, uczących z pasją i zaangażowaniem. Dowiedziałam się, że dwie dziewczyny z mojej grupy, Chinki, na obozy językowe w Nowym Jorku jeżdżą już trzeci rok z rzędu i za każdym razem wyjeżdżają bardzo zadowolone. Poza samą nauką w trakcie trwania obozu bardzo dużo zwiedzaliśmy i dowiadywaliśmy się wielu ciekawych rzeczy o samym mieście i jego historii, a także o kulturze całych Stanów. W całym mieście widać było wpływy wielokulturowego społeczeństwa, które je zamieszkuje. W ciągu tylko jednego dnia zwiedzania miałam okazję zapoznać się z Hindusami, Japończykami, trafiłam do żydowskiego antykwariatu i księgarni prowadzonej przez potomków polskiej i rosyjskiej emigracji z początku zeszłego wieku.
Podczas zajęć na obozie dowiedziałam się, dlaczego Nowy Jork nazywany jest wielkim jabłkiem i poznałam lepiej historię słynnej Ellis Island. Poznałam także sporo nowego słownictwa, w tym nowojorski slang, o którym wcześniej nie miałam większego pojęcia.